Na szczycie mej wieży melancholii
z cieniem długim i niespokojnie-spokojnym jak u de Chirico
siedzę na przegniłym krześle
ognia do papierosa nikt mi nie poda
nie ma nikogo, kogo mógł bym nienawidzić
komu w twarz splunąć w przypływie nagłego uniesienia
Siedzę tu i obserwuję przesuwające się cienie
liczę ze któryś z nich z moim się zetknie
Zmrok nadchodzi
jest 12 lipca
cieni nie widzę, nie śpię i w niebo patrzę
tam
wśród spadających gwiazd i księżyca
Lipcowa Wenus
oślepia mnie
świeci ciągnąc za sobą ogon cienia
ze szczytu mej wieży nie obserwuję już przesuwającego się cienia
skierowałem lunetę w oczy jasnych świateł
staję na palcach i ręce do południowo wschodniego wyciągam nieba
Bogini,
zejdź z nieba i pigwę mi podaruj!
z cieniem długim i niespokojnie-spokojnym jak u de Chirico
siedzę na przegniłym krześle
ognia do papierosa nikt mi nie poda
nie ma nikogo, kogo mógł bym nienawidzić
komu w twarz splunąć w przypływie nagłego uniesienia
Siedzę tu i obserwuję przesuwające się cienie
liczę ze któryś z nich z moim się zetknie
Zmrok nadchodzi
jest 12 lipca
cieni nie widzę, nie śpię i w niebo patrzę
tam
wśród spadających gwiazd i księżyca
Lipcowa Wenus
oślepia mnie
świeci ciągnąc za sobą ogon cienia
ze szczytu mej wieży nie obserwuję już przesuwającego się cienia
skierowałem lunetę w oczy jasnych świateł
staję na palcach i ręce do południowo wschodniego wyciągam nieba
Bogini,
zejdź z nieba i pigwę mi podaruj!
Gustaw